ZiggyM ZiggyM
247
BLOG

Jak NIE poprawi się bezpieczeństwa ruchu drogowego

ZiggyM ZiggyM Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Komenda Główna Policji opublikowała dziś statystyki bezpieczeństwa ruchu drogowego (BRD) za miniony długi weekend, trwający od 15 do 18 sierpnia. Niestety, są to statystyki pod każdym względem gorsze, niż za zeszłoroczny długi weekend sierpniowy (który w zeszłym roku był dłuższy, bowiem wtedy 15 sierpnia przypadał w środę, nie w czwartek jak w tym roku):

- więcej osób zginęło na polskich drogach niż w zeszłoroczny długi weekend;

- było więcej rannych;

- doszło do większej liczby wypadków;

- zatrzymano więcej nietrzeźwych kierowców, niż w zeszłym roku.

 

Podobnie było podczas tegorocznej tzw. długiej majówki, kiedy to na polskich drogach zginęło lub zostało rannych więcej osób, niż podczas zeszłorocznej (choć zatrzymano mniej nietrzeźwych kierowców, niż w zeszłoroczny długi weekend majowy).

Statystyki te mówią same za siebie. Świadczą dobitnie o tym, że pomimo surowych kar (mandatów i punktów karnych), trudnego egzaminu teoretycznego i praktycznego na prawo jazdy, masy przepisów regulujących ruch drogowy do najmniejszych szczegółów, setek fotoradarów, tysięcy patroli policyjnych, oraz ciągłego obniżania dopuszczalnej prędkości, bezpieczeństwo na polskich drogach nie tylko nie poprawiło się, ale nawet się pogorszyło!

Jeszcze pół biedy, jakby poprawiło się tylko nieznacznie. Ale ono się w ogóle nie poprawiło - ono się pogorszyło!

Nie pomogła cała, ponad 20-letnia ideologiczna walka z kierowcami, przybierająca wiele form, w tym te, które wymieniłem powyżej. Nie pomogło ciągłe podnoszenie kryteriów i progu zdawalności na egzaminie na prawo jazdy. Nie pomogło ciągłe dłubanie w prawie i zmienianie go. Nie pomogło ciągłe zaostrzanie kar (mandatowych i punktowych). Nie pomogło nawet ogłoszenie wiele lat temu przez polski episkopat sierpnia miesiącem trzeźwości. Bezpieczeństwo na polskich drogach pogorszyło się.

Oczywiście ostrzegałem wielokrotnie wiele razy, że to nic nie da, m.in. tu, tu, tu, tu, tu, tu i tu. Nie będę zanudzał czytelników cytowaniem wszystkich moich poprzednich postów w tej sprawie, zacytuję tylko parę.

29 listopada 2012 r. napisałem:

 

"Podwyższanie mandatów (czy innych kar) to przykład miałkiego myślenia, myślenia osoby chcącej zapalić światło odkręcając kran. Odkręcam kran -> światło się nie zapala -> muszę mocniej odkręcić kran -> światło nadal się nie zapala -> muszę jeszcze mocniej odkręcić kran. Pisał o tym jakiś czas temu w Kontratekstach Krzysztof Łoziński, w artykule "Głęboka próżnia mózgowa".

W Niemczech przepisy są przestrzegane nie dlatego, że mandaty są wyższe (proporcjonalnie), tylko dlatego, że panuje tam inna kultura narodowa, inna kultura kierowania samochodami i lepszy system szkolenia kierowców. Poza tym, na niemieckich autostradach nie ma ŻADNYCH ograniczeń prędkości, więc jak można łamać ograniczenia, które nie istnieją? Nawet na landówkach ograniczenia są łagodne: 100 km/h w terenie niezabudowanym."

23 stycznia br. napisałem:

 

"Zacznijmy od tezy, że zaostrzenie przepisów (w tym kar - pieniężnych i punktowych) przyniesie poprawę bezpieczeństwa na drogach. Jest to bzdura. Jak już pisałem (a wcześniej pisał o tym red. Krzysztof Łoziński, naczelny Kontratekstów), to tak jakby próbować zapalić światło odkręcając kran: Odkręcam -> Nie pali się światło -> Muszę mocniej odkręcić -> Nadal nie pali się światło -> Muszę jeszcze mocniej odkręcić kran...

W Polsce od kilkunastu lat mandaty są podnoszone niemal nieustannie, a mimo to częstotliwość wypadków na drogach nie maleje w znaczący sposób. Kilkanaście lat temu mandaty z dnia na dzień podniesiono 10-krotnie, a incydentalność wypadków wcale nie zmalała w żaden znaczący sposób. Wprowadzono też punkty karne i podniesiono później (również w tym roku) ich wymiar za różne wykroczenia) - nic to nie pomogło.

Zresztą w USA za przekroczenie prędkości można nie tyle dostać mandat, co trafić od razu do aresztu, a i tak to nie pomaga - Amerykanie ograniczeniami prędkości za bardzo się nie przejmują (choć potrafią jeździć znacznie lepiej niż Polacy, nawet na wysokich prędkościach - ale o tym niżej).

Z kolei w Australii mandat za przejechanie na czerwonym świetle wynosi 77 dolarów australijskich, a drogi w tym kraju są mimo to bezpieczne.

Faktem jest, że w ogóle zaostrzanie kar - za jakiekolwiek wykroczenia lub przestępstwa - w ogóle nie zmniejsza ich częstotliwości. Gdyby zmniejszało, to kraje o najsurowszym prawie na świecie (Chiny, Indie, Indonezja, Rosja, itd.) powinny być również najbezpieczniejszymi na świecie, a jest wręcz odwrotnie: należą do najniebezpieczniejszych krajów świata."

 

6 maja br., po tegorocznej majówce, jeszcze tragiczniejszej niż zeszłoroczna, napisałem:

 

"Jest już pełny bilans tegorocznej majówki na drogach. Stanowi on znakomity dowód obalający tezę Sławomira Nowaka i innych polityków o tym, jakoby wysokie kary odstraszały od popełniania wykroczeń na drogach.

Mimo już i tak bardzo wysokich kar - mandatów, punktów karnych, a dla nietrzeźwych kierowców - grzywień i wieloletnich kar więzienia - statystyki nie tylko nie poprawiły się, ale nawet się pogorszyły.

Podczas zeszłorocznej majówki na drogach zginęło 65 osób; w tym roku zginęło aż 77, a 949 osób zostało rannych. Czyli liczba zabitych nie tylko nie spadła, ale nawet wzrosła o prawie 1/5!

Zmalała natomiast, ale tylko nieznacznie, liczba zatrzymanych pijanych kierowców: ponad 4,5 tys. wobec 5,2 tys. w zeszłym roku. Nie odstraszają ich wysokie - jak przyznaje "Życie Bydgoszczy" - kary. Co gorsza, ponad 90% owych nietrzeźwych kierowców miało we krwi ponad 0,5 promila alkoholu!

I to wszystko mimo wysokich i nieustannie niemal rosnących kar.

Jest to kolejny dowód na to, że wbrew twierdzeniom Sławomira Nowaka, Jacka Cichockiego i innych polityków, wysokie kary wcale nie odstraszają. Gdyby odstraszały, to logicznie rzecz biorąc liczba zatrzymywanych co roku pijanych kierowców powinna zmaleć niemalże do zera. Tymczasem zmalała tylko nieznaczne, a wskaźnik "jakościowy" u pijanych kierowców nawet wzrósł. Wzrosła też liczba zabitych na drogach."

 

I tak mógłbym jeszcze długo wklejać, ale nie będę Państwa zanudzał tymi cytatami. Ostrzegałem wiele razy już od wielu miesięcy, że stosowane ciągle te same metody, w tym surowe kary, nic nie dadzą - i rzeczywiście nie dały.

Jak to słusznie powiedział bodajże Albert Einstein, "definicją szaleństwa jest próbowanie tego samego znowu i znowu i oczekiwanie innych rezultatów."

Teza, że zaostrzanie kar spowoduje, że więcej ludzi zacznie przestrzegać prawa, została obalona, tak samo jak teza o tym, że ciągłe zwiększanie poziomu trudności na egzaminie i nakładanie na młodszych kierowców kolejnych obostrzeń poprawi bezpieczeństwo - nie poprawiło ani o jotę.

Teza, że nadmierna prędkość jest najczęstszą przyczyną wypadków, i że należy "wydać bezwzględną walkę prędkości na drogach" (cytat: Sławomir Nowak), jest również bzdurna, ponieważ najczęstszą przyczyną wypadków w Polsce (podobnie jak w wielu innych krajach) jest alkoholizm, który jest też jedną z najczęstszych przyczyn wypadków nad wodą (w tym utonięć).

Równie częstą, choć nie ujmowaną w statystykach, przyczyną wypadków na drogach w Polsce jest niski poziom kultury osobistej (czyli chamstwo) Polaków, w tym polskich kierowców, co z kolei wynika z polskiej kultury, mentalności, wad narodowych i bezinteresownej polskiej złośliwości. Francuzi, Niemcy, Brytyjczycy, Amerykanie itd. jeżdżą bezpieczniej, bo nie czują potrzeby wyprzedzania na trzeciego i robienia sobie nawzajem na złość. Korona im z głowy nie spadnie, jak kogoś przepuszczą.

A skoro już o tym mówię, wypowiem się o ostatnim pomyśle polskich posłów z posłanką (nomen omen) Beatą Bublewicz na czele, aby kierowcy mieli obowiązek ustępowania pierwszeństwa nawet takiemu pieszemu, który tylko się zbliża do przejścia, nie jest jeszcze na nim ani nie czeka na wejście.

Jako osoba, która czasami prowadzi, a czasami chodzi na piechotę, wiem, że wielu (jeśli nie większość) polskich kierowców to osoby niekulturalne, które bynajmniej nie zamierzają ustępować pierwszeństwa pieszym na przejściach (a co dopiero stojącym przed przejściem i oczekującym na możliwość wejścia na nie). Śpieszy im się lub uważają, że korona im z głowy spadnie. Nie mogę nawet zliczyć, ile razy w życiu kierowcy nie chcieli mi ustąpić pierwszeństwa, nawet gdy byłem na przejściu ze światłami i miałem zielone (na czerwonym, rzecz jasna, nie przechodzę) i każdy z Państwa może o sobie to samo powiedzieć.

W tym jednak problem: skoro polscy kierowcy już teraz nagminnie łamią przepisy, w tym obowiązek ustępowania pierwszeństwa pieszym na przejściach i na światłach, jak można oczekiwać, że będą respektować nowe przepisy (i to jeszcze takie, które zobowiązywać ich będą do ustępowania pieszym dopiero zbliżającym się do przejścia)?

Jak można oczekiwać, że będą wykonywać jeszcze poważniejsze zobowiązania, skoro teraz wielu (jeśli nie większość) z nich nie wykonuje elementarnego obowiązku ustawowego, jakim jest ustąpienie pierwszeństwa pieszemu już znajdującemu się na przejściu?

Autorzy tego pomysłu nie potrafią najwyraźniej przeprowadzić prostego logicznego myślenia.

Zamiast tworzyć nowe przepisy, zadbajmy o przestrzeganie obecnie obowiązujących.

 

PS: Piesi nie są wcale bez winy: bardzo często przechodzą przez jezdnię poza przejściami, w miejscach, gdzie stworzyli by poważne zagrożenie dla BRD, oraz na czerwonym świetle.

ZiggyM
O mnie ZiggyM

Nie toleruję na blogu żadnych komentarzy chamskich, obraźliwych, ani zawierających argumenty ad personam.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka